aaa4 |
Wysłany: Pon 12:49, 27 Lis 2017 Temat postu: |
|
oczy zamkniete.
Nastepnie zaczalem myslec o przyjacielu, w ktorego kremacji uczestniczylem. Pod koniec tego lata przyjaciel pomalowal cynobrem glowe i twarz, rozebral sie do naga, wcisnal sobie ogorek w odbytnice i powiesil sie. Jego zona, wyczerpana nerwowo i wygladajaca jak chory zajac, wrocila z nocnego przyjecia i odkryla, ze maz popelnil samobojstwo. Dlaczego nie byl na tym przyjeciu razem z zona? Nalezal do tego rodzaju ludzi, ktorym nikt sie nie dziwil, kiedy posylal zone na przyjecia, a sam zostawal w domu i zajmowal sie tlumaczeniem (byla to praca, jaka mielismy wykonac wspolnie).
Od punktu oddalonego o dwa metry od wisielca zona przebiegla do miejsca, w ktorym odbywalo sie przyjecie; byla smiertelnie przerazona wymachiwala rekami, wykrzykiwala cos niezrozumialego, zamaszyscie wyrzucala przed siebie stopy w zielonych, jakby dziecinnych butach, gdy tak pedzila w ciemnosci w sam srodek nocy, niewidoczna dla nikogo. Wrocila ta sama droga niby postac na puszczonej do tylu tasmie filmowej, a po zawiadomieniu policji dotad plakala cicho, dopoki nie przyszedl ktos z jej domu rodzinnego i nie zabral jej ze soba. Po zakonczeniu procedury policyjnej ja wraz z jego stanowcza babka oddalismy ostatnia przysluge przyjacielowi, ktorego nic juz nie moglo uratowac, jego nagiemu cialu o czerwonej glowie, z ostatnia sperma w jego zyciu przylepiona do ud. Matka zmarlego zachowywala sie jak idiotka, wiec na nic sie nie przydala. Moze poza jednym tylko przypadkiem, w ktorym niespodzianie przejawila zdecydowana wole i przeciwstawila sie nam, kiedy zamierzalismy zmyc farbe z umarlego. Ja i stara kobieta wyprosilismy wszystkich przybylych z kondolencjami i tylko we troje czuwalismy bez przerwy cala noc przy zmarlym, w ktorego ciele niezliczone ilosci komorek, skarbniczek jego indywidualnosci, podlegaly juz niedostrzegalnemu, ale szybkiemu procesowi rozkladu. Wysuszona skora niby tama powstrzymywala slodkawo-kwasne rozowe komorki, topniejace i zmieniajace sie w cos nieokreslonego. Cialo przyjaciela, o twarzy pomalowanej cynobrowa farba, lezace wyzywajaco na prostym, niemal wojskowym lozu i podlegajace nieustajacemu rozkladowi, nabralo teraz znacznie bardziej natretnej realnosci niz kiedykolwiek podczas dwudziestosiedmioletniego zycia, spedzonego na pozalowania godnych probach przejscia przez ciemny tunel, jakby po to tylko, by urwac sie niespodziewanie, zanim udalo sie przedostac na druga strone. Juz wkrotce peknie nieuchronnie tama skory. Fermentujace skupiska komorek przygotowuja, tak jak przygotowuje sie wino, prawdziwa juz teraz fizyczna smierc ciala. Pozostajacy przy zyciu beda musieli pic ten trunek. Fascynuja mnie te zageszczone chwile, odmierzane zwiazkiem ciala przyjaciela z bakteriami rozkladu pachnacymi jak lilie. Obserwujac przemijanie tego czystego czasu w jego niepowtarzalnym locie, uswiadamiam sobie ponownie kruchosc innego czasu, miekkiego i cieplego jak czubek glowy niemowlecia, czasu dopuszczajacego powtorzenie.
Nie moge sie oprzec uczuciu zazdrosci. Oczy przyjaciela juz nie beda sie przygladac, nie zrozumieja prawdziwego sensu tego, co bedzie sie dzialo, kiedy ja zamkne oczy po raz ostatni, a moje cialo bedzie doswiadczac czasu rozkladu.
-Kiedy przyjechal z sanatorium, powinienem byl mu poradzic, aby tam wrocil.
-Nie, chlopak nie mogl juz przebywac tam dluzej! - odpowiedziala babka przyjaciela. - Chorzy bardzo go szanowali, bo robil tam wspaniale rzeczy. Dlatego nie mogl tam dluzej przebywac. Nie zapominaj o tym i nie rob sobie wyrzutow. Po tym, co sie stalo, wszystko jest juz naprawde jasne, ale to dobrze, ze chlopiec stamtad uciekl i zaczal prowadzic wolne zycie! Gdyby tam chcial popelnic samobojstwo, nie moglby sie powiesic nago, pomalowawszy twarz na czerwono. Inni pacjenci nie pozwoliliby mu na to, bo zbyt go szanowali.
-Ty dobrze sie trzymasz, to dodaje mi sil.
-Kazdy musi umrzec. A po stu latach nikt nie bedzie sprawdzac, jak umierala wiekszosc ludzi. Najlepiej wiec umrzec, jak sie komu podoba.
Matka przyjaciela, siedzaca na krawedzi lozka, bez przerwy gladzila trupa po |
|
AlterEgo |
Wysłany: Wto 20:44, 01 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Następnego dnia, wojownik wypoczęty, lecz nadal kulejący, przyglądał się zbroi. "Niezłe cięcie..." - pomyślał i położył zbroję na ziemi, wstał i pokuśtykał do swojej szafki w której trzymał swoje narzędzia służące do naprawy ekwipunku. Zaczął naprawiać zepsutą zbroję, sposobem który znał tylko on. Naprawa zeszła mu cały dzień, gdy skończył, słońce chyliło się ku zachodowi. Czas się napić, idę do karczmy. - powiedział do siebie i założył naprawioną już zbroję, mimo dużych uszkodzeń, zbroja wyglądała już o wiele lepiej. |
|